Reklamy na tej stronie sprzedawane są przez widget z AdTaily.com (PLBLOADTAILY0001)

wtorek, 27 grudnia 2016

Bóg się rodzi, ludzie odchodzą.

Za nami święta Bożego Narodzenia. Tak się jakoś złożyło w tym roku, że gdy Bóg się rodził to ludzie zaczęli jakoś intensywniej odchodzić, a czasami nawet zbiorowo. Te zbiorowe odchodzenie to oczywiście katastrofa samolotu z członkami chóru Aleksandrowa na pokładzie, a pomniejsze i najbardziej znane to nagły zgon Georga  Michaela. No cóż Boga zysk, a ludziom strata. Widocznie Bogu było potrzebne wsparcie w chórach anielskich na Jego większą chwałę. Aczkolwiek żeby nie było tak kolorowo to oczywiście znając orientację Georga Michaela oraz korzenie najbardziej znanego chóru świata można podać w wątpliwość miejsce ich obecnego przebywania, lecz znając ogrom Bożego miłosierdzia można mieć nadzieję, że dusze ich znajdują się jednak w niebie. W każdym razie oni nie muszą opierać się już na wierze, lecz mają pewność, co do losów człowieka po śmierci. Ja jako chrześcijanka wierzę, że są w innym lepszym świecie, gdzie nie ma wojen, głodu i przemocy i mogą cieszyć się towarzystwem miłosiernego Boga, który tak ukochał ludzi, że posłał na świat jedynego syna, aby nas zbawił składając w ofierze własne życie, lecz to już inne święta.

Ps. Mam nadzieję, że posłowie opozycji opamiętają się wreszcie i przestaną działać na szkodę Polski i robić z siebie widowisko. Ich zachowanie utwierdziło mnie w słuszności decyzji wystąpienia z PO, bo ostatnią rzeczą jaką mają na względzie to dobro Polski. Ja wiem jedno, że jak robiłam swoje tak nadal robię i nie czuję się żadną miarą zagrożona.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

W polityce bez zmian.

W sobotę zadzwoniła do mnie mama i zapytała, co sądzę o ostatnich wydarzeniach w sejmie i wokół niego. Szczerze mówiąc nawet nie miałam pojęcia, że cokolwiek się tam dzieje godnego odnotowania. Tak się złożyło, że od kilku dni w ogóle nie oglądałam żadnych wieści ze świata, zresztą była to świadoma decyzja, bo z zasady dzieje się źle, wiec po co się bez potrzeby dołować. Oczywiście po zakończeniu rozmowy odpaliłam telewizor, by zobaczyć co się dzieje w kraju i jak zwykle to samo, czyli wojna polsko-polska. Szczerze powiedziawszy na tym polega demokracja, że można się swobodnie pokłócić, nawet czasami ręcznie. A ponieważ śpieszyłam się na spotkanie opłatkowe mojej grupy pielgrzymkowej nie stałam długo przed telewizorem, uznając zresztą, że z tej chmury wielkiego deszczu nie będzie. I pewnie tak będzie, że za kilka dni nikt nie będzie o tym pamiętał i wszystko wróci do normy. Nie mam w tej sprawie wyrobionego zdania, chociaż wydaje mi się, że ludzie mają ważniejsze rzeczy na głowie niż akredytacja dziennikarzy w sejmie i tak naprawdę niewielu to obchodzi. Mnie osobiście bardziej interesuje pakiet Morawieckiego, który pozwoli ludziom wykrzesać więcej przedsiębiorczości bez konsekwencji narażenia się na pazerność fiskusa, co w połączeniu z programem 500 plus wyróżnia ten rząd na tle poprzedniego, bo pozwoli ludziom godniej żyć i związać koniec z końcem. Pamiętając, że nie samym chlebem człowiek żyje właśnie kończę odmawiać Nowennę Pompejańska, dzięki której można uzyskać od Boga naprawdę wielkie łaski i pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu odmówienie dziesiątki różańca było dla mnie nie lada wyczynem, a teraz dobrowolnie wyłączam się z życia na ok. półtorej godziny i nawet zaczęło mi się to podobać.  Wprawdzie nadal uważam, że nie jestem człowiekiem modlitwy, ale czego się nie robi dla ukochanego dziecka, zwłaszcza że to działa. Dlatego też bardziej od tego, co się dzieje obecnie w polityce interesuje mnie dialog z Bogiem, bo On w przeciwieństwie do polityków na pewno nie przeminie.  Mając na uwadze, że prawdziwe życie tak naprawdę zaczyna się po naszej śmierci uważam, że to jest właściwy wybór.  

poniedziałek, 28 listopada 2016

Introniacja.


         Za nami przełomowy akt przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana, który miał miejsce w Krakowie Łagiewnikach 19.11br., a ponieważ dane mi było wziąć udział w Pokucie Narodowej w Częstochowie, to również w Krakowie nie mogło mnie nie być. O fakcie, że to wydarzenie należy uznać za przełomowe świadczyła sama natura. Powszechnie wiadomo, że miesiąc listopad w Polsce jest kapryśny i raczej słońca w nim niewiele, to tym razem była naprawdę piękna pogoda i to właśnie na miejscu celebry, bo w pozostałych regionach kraju w większości padało. To akurat mnie nie dziwi, bo w Częstochowie było podobnie, kiedy wyjeżdżałam to pogoda była taka sobie, ale już na miejscu świeciło słońce. Putin, aby obchody Dnia Zwycięstwa nie zostały zakłócone przez padający deszcz musiał wysyłać samoloty, by rozpędziły chmury, a nam wystarczyło kilka słów modlitwy, by przywołać słońce. Sama uroczystość Intronizacji z udziałem władz świeckich reprezentowanych przez Prezydenta RP miała charakter bardzo podniosły, ale bez zbędnego patosu. Oczywiście czas pokaże, jakie owoce będą z tego dla Polski, ale moim skromnym zdaniem było to bezwzględnie konieczne, by wypełnić wolę samego Pana Jezusa objawioną bł. Rozalii Celakównie, a mianowicie w "Wyznaniach z Przeżyć Wewnętrznych" możemy przeczytać następujące zdanie: Jest ratunek dla Polski, jeśli Mnie uzna za swego Króla i Boga w zupełności przez Intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym państwie z rządem na czele…

A ponieważ nasz piękny kraj nie raz doświadczył prawdziwego piekła, to raczej nie chcielibyśmy, by historia się powtórzyła. W tym miejscu pragnę wyrazić głęboką nadzieję, że inne kraje pójdą za naszym przykładem i przez to unikną kary, przy której potop wydaje się być powodzią, jaka nawiedziła Polskę w roku 1997, więc raczej nie mieliśmy innego wyjścia niż uznać  w Jezusie swego jedynego Króla i Boga. Jednak oprócz próby uniknięcia kar za nasze przewiny najważniejsze jest byśmy stali się chociaż odrobinę lepszymi ludźmi. Nie będzie to wcale proste, ale chociaż warto spróbować, gdyż jak brzmi tytuł ostatniej książki zmarłego niedawno ojca  Amorth Gabriele  - Będziemy sądzeni z miłości.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Wielkie odliczanie.

Już wkrótce zostanie ogłoszony koniec Roku Miłosierdzia, więc kto jeszcze nie skorzystał z tego wielkiego daru musi się pospieszyć, by potem nie żałować, że ominęło go coś wielkiego, a przecież nie wiadomo kiedy będzie następna taka okazja. A ponieważ nikt jak i ja nie jest wolny od grzechu udałam się do kościoła Miłosierdzia Bożego i św. Faustyny przy ul. Żytniej w Warszawie w nadziei uzyskania odpustu zupełnego, albo przynajmniej częściowego. O moich drogich zmarłych pamiętałam przy okazji pielgrzymki do Częstochowy oraz nawiedzając cmentarz w tych listopadowych dniach. A tak w ogóle to ten ostatni tydzień był dla nas Polaków naprawdę wyjątkowy, w myśl zasady dla każdego coś dobrego, bo i przecież nastąpiło tak długo oczekiwane otwarcie Świątyni Opatrzności Bożej, wygrany mecz, marsze niepodległościowe, przepiękny koncert Przymierze Michała Lorenca, który właśnie odsłuchuje i zakazałam domownikom jego  usuwania, bo wprost powala na kolana, co jest zresztą jak najbardziej na miejscu. Na kolana powala sama świątynia, bo jest naprawdę piękna i taka nowoczesna. Miałam okazję oglądać na żywo kilka ważnych obiektów sakralnych włącznie z Bazyliką św. Piotra, Sagradą Familią, Bazyliką Grobu Pańskiego w Jerozolimie, Bazyliką Wszystkich Narodów - Bazyliką Konania również w Jerozolimie i muszę przyznać, że warszawska świątynia robi również wielkie wrażenie. Oczywiście jej budowa jest utrzymana w zupełnie innym stylu, bo i czasy są inne, ale przez to na pewno nie jest gorsza. Mnie osobiście na zewnątrz i w środku bardzo się podoba i będę starała się tam bywać regularnie oraz nadal wspierać finansowo jej wykończenie, bo jeszcze sporo rzeczy zostało do zrobienia. Póki co przede mną wyjazd do Krakowa- Łagiewnik na równie wielką uroczystość, jaką jest bezapelacyjnie akt uznania Jezusa za Króla Polski i Pana, który będzie miał miejsce 19 listopada, a następnego dnia nastąpi uroczyste zamknięcie Bram Miłosierdzia, więc kto jeszcze przez nie nie przeszedł ma ostatnią niepowtarzalną okazję by to zrobić. 

      

czwartek, 20 października 2016

Pokuta Narodowa.


W minioną sobotę wraz z rzeszą pątników stawiłam się na Jasnej Górze by odbyć pokutę narodową  za wszystkie grzechy popełnione w Polsce, a jest za co przepraszać. Chociaż jako naród mamy bez wątpienia wiele zalet, lecz i niestety wad nam również nie brakuje. W szczególności jako pokłosie minionej epoki została nam skłonność do nadużywania alkoholu, zawiść w stosunku do tych, którym wiedzie się lepiej. Najpoważniejszym i wyniszczającym jest jednak grzech aborcji, który obciąża sumienie wielu Polaków, tak Polaków w końcu za decyzją o zabiciu własnego dziecka stoi zazwyczaj nie tylko kobieta. Na początku uroczystości dokonaliśmy aktu przebaczenia tym narodom, którzy uczynili z naszego kraju pole bitwy, a w ciągu burzliwych dziejów wrogów nam nie brakowało. Dlatego, by móc iść dalej trzeba odwrócić się od przeszłości, by nie blokować wielkich rzeczy, które będą mieć początek w naszym kraju, w co szczerze wierzę. Długo pozostaną w mojej pamięci świadectwa ludzi, którym udało się zejść z niewłaściwej drogi i powrócić na drogę do wiecznego szczęścia. Przy okazji tego szczególnego wydarzenia bardzo zainspirowała mnie postać Pana Lecha Kotowicza inicjatora tego przedsięwzięcia, którego świadectwo można obejrzeć na YouTube, by uświadomić sobie zagrożenia, jakie czyhają na  współczesnego
człowieka.  Innym, jakże skłaniającym do refleksji był komunikat organizatorów kierowany do kapłanów, czy wśród nich jest osoba władająca językiem niemieckim, by udzielić sakramentu pokuty. My może tego nie doceniamy, jakie mamy ogromne szczęście, że kościoły są otwarte na oścież, by ponownie móc powrócić do Owczarni Pana. Dla mnie Pokuta Narodowa była przede wszystkim okazją do uderzenia się we własne piersi, bo jestem tego świadoma, że daleko mi do ideału. 

 




wtorek, 27 września 2016

Proście a będzie wam dane.

W tą niedzielę w Świątyni Opatrzności Bożej miały miejsce uroczystości odpustowe, w których jako osoba wspierająca  przedsięwzięcie budowy świątyni wzięłam udział, chociaż nie to było najistotniejsze.  Głównym powodem, dla którego przebijałam się przez całą Warszawę była możliwość uzyskania odpustu, czyli darowania kary doczesnej za grzechy. Z taką właśnie intencją stawiłam się na drugim krańcu stolicy w ten piękny, słoneczny dzień. W tym momencie nasunęła mi się refleksja, że może warszawska świątynia nie jest tak piękna i wyrafinowana jak Sagrada Familia w Barcelonie, ale również robi ogromne wrażenie i na pewno stanowi ważny punkt na mapie stolicy. Uroczyści odpustowe zapewne po raz ostatni odbyły się w Panteonie Wielkich Polaków, gdyż już w listopadzie tego roku nastąpi uroczyste otwarcie świątyni dla wiernych i tym samym po ponad dwustu latach zostanie wypełniona obietnica wybudowania wotum wdzięczności za Konstytucję 3 maja. Tak jak wspomniałam łaski płynące z tego odpustu postanowiłam przeznaczyć dla siebie, świadoma swoich grzechów i zaniedbań, żywiąc nadzieję, że będzie jeszcze niejedna okazja pomyśleć o moich drogich zmarłych, o których zresztą miałam staranie biorąc udział w tegorocznej pielgrzymce do Częstochowy. Aczkolwiek los tych z rodziny, którzy odeszli już do Pana nie jest mi obojętny, to jednak jeszcze bliższy mojemu sercu jest los mojego jedynego dziecka, w intencji którego zakończyłam właśnie odmawiać Nowennę Pompejańską i zaczęłam odmawiać ją po raz drugi w kolejnej intencji. Musze przyznać, że nie jest to dla mnie taka prosta sprawa, gdyż co tu kryć raczej nie jestem człowiekiem modlitwy, ale co się nie robi dla swojego ukochanego dziecka, zwłaszcza że to przynosi owoce. Niestety w dzisiejszych dziwnych czasach warto pamiętać, że wszystko kiedyś przeminie, bylebyśmy my nie przeminęli, lecz żyli wiecznie. Dla mnie jako osoby kochającej życie i generalnie zadowolonej z tego, co ma, jest to nad wyraz istotne, by nie umrzeć na zawsze.  

sobota, 20 sierpnia 2016

Precz z kanapą!

Biorąc sobie do serca słowa papieża Franciszka wzięłam dwa tygodnie urlopu i wyruszyłam w Polskę, lecz nie był to taki sobie zwyczajny wypoczynek, lecz szkoła przetrwania. A mianowicie pierwszy raz, bo jakoś się wcześniej nie złożyło wyruszyłam z pielgrzymką do Częstochowy. Muszę przyznać, że sama raczej bym na ten pomysł nie wpadła, lecz za namową dobrego znajomego jako reprezentant rodziny zdecydowałam się podjąć wyzwanie. Dla mnie jako osoby, która ostatni raz pod namiotem spała jakieś trzydzieści lat temu i to przy założeniu, że nigdy więcej był to nie lada wyczyn, przy którym bledną kilometry, które pokonywaliśmy każdego dnia. Oczywiście przychodziły chwile kryzysu, gdy nogi odmawiały posłuszeństwa, bo ku mojemu zaskoczeniu tempo marszu bywało naprawdę ostre, lecz następnego ranka byłam gotowa walczyć ze swoimi słabościami. I tak po ośmiu dniach marszu dotarliśmy na miejsce, by pokłonić się nisko Jasnogórskiej Pani i przekazać nasze błagalne prośby. Był to wspaniały czas rekolekcji w drodze, wyciszenia, kontemplacji, a dla mnie dodatkowo możliwość kontynuacji w plenerze Nowenny Pompejańskiej, którą podjęłam w intencji córki. Nowenna Pompejańska jest to wspaniały dar, dzięki któremu można wyprosić wiele łask i naprawdę warto wziąć różaniec w ręce i prosić o rzeczy wydawałoby się niemożliwe. Z tego, co słyszałam wiele małżeństw wyprosiło w ten sposób dar potomstwa lub przywrócenie zdrowia dla swoich dzieci. Dlatego warto korzystać z ofiarowanej nam za darmo broni w walce z ludzkimi dramatami.Dziękuję Bogu za ten wspaniały czas, za cudownych ludzi, których spotkałam po drodze oraz za tych, którzy dzielili razem ze mną trudy pielgrzymowania. Nasza grupa Czerwona-Żółta była grupą o bardzo zróżnicowanym  przedziale wiekowym, najmłodszy pątnik miał 10 lat, a najstarszy 72 lata. Jednak ja osobiście jestem pełna podziwu dla "brata", który przyjechał aż z dalekiej Australii by po raz czwarty wyruszyć na pielgrzymkowy szlak. W mojej pamięci pozostanie również na zawsze młode studenckie małżeństwo, które wbrew panującym trendom nie bało się odpowiedzialności za siebie oraz za drugą osobę. 

wtorek, 26 lipca 2016

Pożegnania nadszedł czas.

Z okazji Światowych Dni Młodzieży moja parafia gościła młodych ludzi z Indonezji, którzy, co tu wiele mówić skradli nam wszystkim serca, a w szczególności rodzinom, udzielającym im gościny pod swoim dachem. Byli to niesamowici młodzi ludzie pełni entuzjazmu i szczerze kochający Boga. Ich entuzjazm był wprost zaraźliwy i chociaż ja osobiście do ponuraków nie należę, to mogłabym się jeszcze wiele od nich nauczyć, przede wszystkim pogody ducha i radości życia. Mimo że przylecieli do nas z dużym poślizgiem po kilku godzinnym oczekiwaniu na lotnisku w Stambule uśmiech nie schodził z ich twarzy. Trochę inaczej sytuacja przedstawiała się przy poniedziałkowym pożegnaniu tutaj łzy lały się równo. Lecz zanim doszło do pożegnania byłam na Festiwalu Narodów w Warszawie, gdzie wszyscy cudownie się bawili, a było co oglądać. Nigdy wcześniej nie widziałam tyle uśmiechniętych twarzy i tyle różnych nacji w jednym miejscu, a to dopiero przedsmak tego, co będzie się działo na spotkaniu z papieżem, na które zresztą też się wybieram, bo przecież te spotkanie jest również dla młodych duchem, a nie tylko metryką. Jedno jest pewne, że Światowe Dni Młodzieży są wspaniałą reklamą naszego kraju i jego obywateli, których gościnność została rozsławiona na cały świat. Szkoda jedynie, że te wspaniałe obchody przeżywamy w cieniu coraz liczniejszych zamachów terrorystycznych zwłaszcza tego ostatniego w Nicei. I tutaj nasuwa mi się refleksja, że Europa Zachodnia jest sama sobie winna, bo zupełnie straciła instynkt samozachowawczy, żeby wpuścić wilka między owce, tak to jest, gdy się żyje jakby Boga nie było. Szkoda tylko, że cierpią osoby niewinne, ale jestem pewna, że miłosierny Bóg wynagrodzi im po śmierci, tylko politycy niech się mają na baczności, bo to oni zgotowali nam te piekło w imię chorej poprawności, ale ponieważ ja do poprawnych nie należę stwierdzam, że bez Boga skończymy jak Niemcy, Francja, Belgia i niestety jeszcze długo by wymieniać.

 

czwartek, 30 czerwca 2016

Czyżby Viktoria.

Jak prawie cała Polska siedzę obecnie przed telewizorem i kibicuję naszym gorącą wierząc, że z pomocą Bożą wygramy z Portugalią, ba, nawet wygramy całe mistrzostwa. A co należy mierzyć wysoko i utrzeć nosa Ronaldo. Niech świat widzi, że Polska potęgą jest i basta. Szkoda tylko, że nasza radość przeplata się z ogromnym smutkiem związanym ze świeżym zamachem w Turcji. Świat na bombie chce się powiedzieć. Szkoda tym bardziej, że Turcja to bardzo piękny kraj, a Stambuł jest wprost magiczny. Spędziłam tam dwa lata temu jeden dzień w drodze powrotnej z Izraela i zakochałam się w Stambule. Oczywiście lądowaliśmy na tym lotnisku, gdzie miał miejsce zamach. Koszmar, a najgorsze, że świat nam niepokojąco się kurczy i już niedługo nie będzie gdzie jeździć na wakacje. A mnie marzy się jeszcze pojechać do Maroka i to najchętniej w tym roku. Nie to że mi się Polska nie podoba, ale egzotyka jest po prostu bardziej pociągająca niż swojskie klimaty. 

 Poniżej przytaczam fragment mojej książki "Nie będę płakać", gdzie wychwalam pod niebiosa naszą drużynę 




Pierwsi ruszyli do boju Polacy. Najpierw ostrożnie –  jakby badali grunt pod stopami, by pod koniec pierwszej połowy natrzeć na przeciwnika z całą mocą. I rzeczywiście w pierwszym minutach spotkania dało się wyczuć w polskiej drużynie obawę, a wręcz strach przed potężnym przeciwnikiem. W konsekwencji zamiast ruszyć do ataku bronili rozpaczliwie swoich pozycji. Dosłownie jak cnotliwa
Wanda przed Niemcem. Przykro było patrzeć na ich poczynania. Już chciałem rzucić to wszystko i zejść na basen. W moim sercu rozgrywał się prawdziwy dramat.
– Jak nic zetrą nas w pył! Byłem gotów się założyć.
 …I ledwie ta myśl przemknęła mi przez głowę, zauważyłem przerażony, że na skutek błędu naszej obrony – Ronaldino, przedarł się na nasze pole karne i błyskawicznie oddał strzał.
Piłka gnała jak szalona i już miała osiągnąć cel, gdy na jej drodze stanęła stopa polskiego bramkarza. Wyglądało to wprost magicznie, gdy 
Wojciech
Szczęsny  niczym mityczny Herkules, przycisnął piłkę do ziemi.

Wtedy nowy duch wstąpił w polskich piłkarzy i od tego momentu zaczęli grać tak   jakby świat miał się dziś skończyć.
Na efekty nie trzeba było  długo czekać. W dwudziestej minucie meczu na pole karne przeciwnika, przeniknął jak zły duch sam Robert Lewandowski i…  strzelił pierwszą bramkę!
Ogromna radość przeszyła moje serce. Poczułem, jak rozpiera mnie duma z faktu bycia Polakiem!
Wówczas oczyma wyobraźni ujrzałem pola Grunwaldu i Władysława Jagiełłę, gromiącego Krzyżaków.
Nieoczekiwana strata bramki podziała na Brazylijczyków mobilizująco i z miejsca ruszyli do kontrataku. Lecz tu napotkali na mur, nie do przebicia. Po krótkiej wymianie piłek zostali wyparci na swoją stronę boiska oraz pogonieni – ku własnej bramce.
Gdy już czuli na plecach oddech Polaków, próbowali naprędce sklecić linię obrony. Na próżno! Nie minęła minuta, gdy po raz drugi
brazylijski bramkarz musiał wyjmować piłkę z siatki.
Wówczas stadion oszalał, a ja razem z nim! – Moje serce zaczęło
walić jak młot i krzyczeć wniebogłosy:
– Znowu Polacy górą!
Tak jak trzysta lat temu, gdy wojska Hetmana Sobieskiego odpierały hordy tureckie, ratując Wiedeń i całą Europę. Czułem się tak podekscytowany, że słyszałem szum skrzydeł husarii. I teraz już byłem pewien, że Polska potęgą jest i basta!
Kiedy myślami błądziłem wokół ”Złotego Jabłka”  sędzia właśnie odgwizdał koniec pierwszej połowy. Wówczas stadion eksplodował niepohamowaną radością. Ja postanowiłem zaczekać z tym do końca spotkania. Tak dla ostrożności, by przypadkiem nie zapeszyć; chociaż  w środku trawiła mnie ogromna radość. Siedziałem, więc na kanapie i darłem się jak opętany:
 – Ja chyba śnię! – Ja chyba śnię!
Gdy po przerwie zawodnicy wbiegli na murawę przywitał ich grad oklasków, lecz oni zdawali się – nie zwracać na to uwagi.
Jedynie ogromna determinacja wypisana na ich skupionych twarzach, pozwalała przypuszczać, że prędzej zginą, niż dadzą sobie odebrać zwycięstwo. W końcu byli profesjonalistami i nie zamierzali chwalić dnia, przed zachodem słońca – w myśl zasady, że dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe. Zamiast więc śnić o potędze, przeszli błyskawicznie do ataku. Nie minęło pięć minut i mieliśmy kolejnego gola w wykonaniu Roberta Lewandowskiego.
Współtwórcą tego ogromnego sukcesu był nasz drugi wielki piłkarz – Kuba Błaszczykowski. Tym właśnie sposobem, cała Polska stała się świadkiem drugiego cudu nad Wisłą – po tym jak Józef Piłsudski, gromiąc bolszewików ocalił świat przed czerwoną zarazą.
I tak – jak przed laty – ten dzień zapisze się złotymi zgłoskami  w naszej historii, jako dzień triumfu Polaków.
Aczkolwiek Brazylijczykom również należały się słowa uznania, gdyż walczyli dzielnie do samego końca.
Niestety na trzy minuty przed końcem meczu, stracili czwartą bramkę! Oszołomiony niespodziewanym zwycięstwem, poczułem się niczym Wałęsa, przeskakujący przez płot Stoczni Gdańskiej.
W euforii wyskoczyłem na środek pokoju i zacząłem skakać pod sam sufit, albo jeszcze wyżej.
 Razem ze mną eksplodował cały stadion!
Nie minęły dwie minuty, gdy brytyjski sędzia odgwizdał koniec meczu Polska – Brazylia – z rezultatem 4:0 dla naszych!
I w tym momencie nie było na stadionie nikogo, kto by pozostał na swoim miejscu. Ludzie, szlochając, padli sobie w ramiona i całowali się nawzajem. Okrzykom i łzom radości nie było końca.
Patrząc na tę eksplozję radości – moja dusza krzyczała na cały głos:  – Na Polskę nie poradzę!!!

poniedziałek, 22 lutego 2016

500 plus na plus



Już całkiem niedługo wejdzie w życie program pomocowy dla rodzin wielodzietnych i chociaż nie będę jego beneficjentem uważam, że to jest strzał w dziesiątkę. Żyjąc na obrzeżach wielkiego miasta osobiście nie mam prawa narzekać, ale to nie oznacza, że nie jestem świadoma problemów z jakimi borykają się rodziny wychowujące dzieci, a tych problemów jest bardzo wiele. Dlatego chociaż część z nich uda się rozwiązać kwotą prawie minimalnej pensji przy trójce dzieci uprawnionych do świadczeń. Mam tylko nadzieję, że rodzice zrobią z tych pieniędzy właściwy użytek i faktycznie skorzystają na tym dzieci, bo za tę kwotę można zdziałać całkiem sporo, zwłaszcza w małych ośrodkach. A nawet jeśli dziecko nie będzie miało dodatkowych lekcji angielskiego, to przynajmniej nie będzie chodzić głodne, a to jest bardzo dużo. Dlatego wkurza mnie postawa opozycji, bo co oni zrobili dla polskich rodzin, by pomóc im w codziennych zmaganiach. Raczej niewiele, bo z perspektywy talerza z owocami morza nie dostrzega się tak przyziemnych problemów. Jak już wspomniałam ten program nie dla mnie, ale jest ktoś w naszej rodzinie, kto ucieszy się szczególnie, z uwagi na dostatek dzieci, a jest ich siedmioro i wszystkie płci męskiej. Wprawdzie rodzina radzi sobie dzielnie, ale takie pieniądze na pewno przyjmie z otwartymi rękoma i zrobi z nich właściwy użytek.  Innym bardzo gorącym tematem jest sprawa domniemanej współpracy pana Lecha Wałęsy z aparatem władzy. Tutaj niestety wychodzi nam bokiem brak lustracji, którą przeprowadziły inne państwa z naszego bloku. Dla mnie osobiście to szczególna postać, której bardzo wiele nasz kraj zawdzięcza i daję temu wyraz w swojej książce pt.
"Nie będę płakać"
 (...) Chętnie bym ją ucałował przy wszystkich za te słowa, lecz wiedziałem, że ciocia nie należy do osób zbyt wylewnych i odrzekłem tylko: – Obiecuję, że tak zrobię, lecz przedtem mam pytanie: Czy ciocia wie, jak zginął wujek?
Zanim ciocia odpowiedziała, przez chwilę spoglądała na pustą scenę, lecz zaraz potem spokojnie, bez emocji zaczęła mówić:
– Owszem wiem… Uśmiercono go strzałem w tył głowy! A powiedzieli mi o tym dopiero gdy zagroziłam, że nagłośnię sprawę w mediach. Szczęście w nieszczęściu, że przynajmniej pokazali mi, gdzie został pochowany.

W tym miejscu ciocia zrobiła pauzę i sięgnęła po kieliszek z winem. Mnie natomiast pozostała do wyjaśnienia jeszcze tylko jedna kwestia i przyglądając się cioci z niekłamanym podziwem zapytałem ją:
– Ciociu! A jak to się stało, że wujka skazano na śmierć, a Wałęsę oszczędzono?
– Marco, co za pytanie… ? Przecież to oczywiste! Twój wujek był tylko skromnym bojownikiem o lepsze jutro, a Wałęsa bohaterem!!! A takich osądzi tylko historia...

niedziela, 10 stycznia 2016

Nowy rok, nowe ozekiwania

Nie mam jakiś szczególnych pragnień, poza życzeniem sobie zdrowia i stabilizacji, ale moim największym pragnieniem jest, by rok 2016 był spokojniejszy niż rok ubiegły. Niestety chociaż ten rok trwa dopiero kilka dni to już można przypuszczać, że raczej nie będzie lepiej, a może być tylko gorzej. Najpoważniejszy problem jaki obecnie przeżywa Europa to oczywiście problem z uchodźcami i królestwo dla tego, komu uda się go rozwiązać. I chociaż jak na razie zdaje się nas nie dotyczyć, z powodu braku kandydatów na osiedlenie się w naszym pięknym i raczej biednym kraju, to jednak wkrótce może się to zmienić. Oczywistym jest, że musimy spełnić pewne zobowiązania wobec Unii, co do tego nie ma wątpliwości, to tym bardziej napawa niepokojem, to co się dzieje w Niemczech. Można było przypuszczać, że nie będzie łatwo, ale żeby okazywać taką niewdzięczność dla kraju gospodarza to już woła o pomstę do nieba. A najgorsze, że trudno przewidzieć, co jeszcze się może wydarzyć, bo jedno jest pewne, że na napastowaniu niemieckich kobiet raczej się nie skończy. Dzisiaj niemieckie kobiety, a jutro... Nie chcę pisać czarnych scenariuszy, ale wydaje mi się, że Niemcy zapłacą wysoką cenę za przyjęcie pod swój dach tylu ludzi, różniących się dosłownie wszystkim. No cóż widać pojęcie przyzwoitości i odrobiny wdzięczności jest dla nich czymś abstrakcyjnym, tak jak pojęcie miłosierdzia. Oprócz sytuacji w Niemczech niepojące jest również to, co się dzieje w Egipcie oraz w Izraelu. Tak się złożyło, że te dwa kraje odwiedziłam całkiem niedawno i tym bardziej napawa mnie niepokojem, co się tam dzieje.








 

                                        

 
rEkLaMa TwOjEgO bLoGa