Reklamy na tej stronie sprzedawane są przez widget z AdTaily.com (PLBLOADTAILY0001)

niedziela, 30 listopada 2014

Pożegnanie superagenta.



 Żal, wielki żal, że stara aktorska gwardia odchodzi na zawsze, by już gdzie indziej odgrywać swoje największe role. Nam natomiast pozostaną wspaniałe wspomnienia i możliwość przeżywania na nowo tych chwil wzruszenia i radości, które dostarczali nam za swojego twórczego życia. Niewątpliwie Stanisław Mikulski vel Hans Kloss tych pięknych chwil dostarczyli swoim widzom i wielbicielom bardzo wiele. Ja osobiście chociaż odcinki Stawki większej niż życie znam na pamięć to ilekroć jest ona powtarzana w telewizji to i tak oglądam ją ponownie.
 I nie będę oryginalna w swych osądach twierdząc, że nikt przed Stanisławem Mikulskim i zapewne po nim nie prezentował się w mundurze niemieckim tak wspaniale. Trzeba przyznać, że również z wiekiem Pan Stanisław nie stracił osobistego uroku. Ja miałam przyjemność spotkać Pana Stanisława Mikulskiego kilka lat temu na planie filmu Złotopolscy i wywarł wówczas na mnie bardzo pozytywne wrażenie swoją energią i radosnym usposobieniem. Tak się złożyło, że w swojej książce pt Nie będę płakać wspominam postać Hansa Klossa i stosowny fragment zamieszczam poniżej, który notabene okazał się rzeczywistością.  

(...) Szczególną dumą, napawał mnie jednak super robot produkcji japońskiej, który robił u mnie za kelnera. Z wyglądu był podobny do  słynnego robota ASIMO, lecz był od niego wyższy i z „twarzy” bardziej przypominał człowieka. Gotować wprawdzie nie umiał, ale potrafił sprzątać po posiłkach. Jego sztandarowym zadaniem było obsługiwanie gości i wzbudzanie w nich zazdrości. Potrafił przy tym wypowiadać kilkanaście zwrotów grzecznościowych oraz zapamiętać wszystkie imiona stałych gości domu. A także, co szczególnie w nim ceniłem, potrafił prowadzić prostą konwersację. Ta ostatnia rzecz, wywoływała ogólną wesołość, pośród bywalców moich salonów. Sam uwielbiałem jak Robotico – bo tak nazywał się robot – wymawiał moje imię i gadał  o niczym. Robił to z ogromnym wdziękiem, jakby mnie, chociaż trochę lubił. Ja natomiast lubiłem go bardzo, zwłaszcza za to, że przydawał mi prestiżu. W całej Warszawie było tylko kilka takich robotów. Jeden z nich pełnił służbę u samego prezydenta w Belwederze.
 Koniec, końców, ale jeść też trzeba Z uwagi na późną porę ograniczyłem się jedynie do dwóch jajek na miękko i szklanki herbaty.
Już  miałem  zabrać się do jedzenia, gdy nagle zadzwonił telefon. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła północ. Kogo aniołowie niosą o tej porze – pomyślałem, przyjmując połączenie.
Po drugiej stronie usłyszałem głos swojego szefa. Byłem mocno zaskoczony, zwłaszcza że szef, nie miał zwyczaju dzwonić do swoich współpracowników, po godzinach pracy. Zatem musiało wydarzyć się coś wyjątkowego. Tym bardziej byłem podekscytowany tym telefonem. Może usłyszę o awansie na wspólnika, albo przynajmniej o podwyżce? Jedno i drugie byłoby godne pożądania. A może w przypływie dobrego humoru, szef, zaproponuje mi obie te rzeczy naraz? Byłby to idealny prezent na moje imieniny.
Niestety, jak tylko go usłyszałem, wiedziałem od razu, że musiało wydarzyć się coś strasznego i nici z awansu. Jego niski, nieco chrapliwy głos, stał się ostry jak brzytwa i bez słowa wstępu zapytał mnie:
– Czy oglądałeś Wiadomości?
– Nie, nie oglądałem! – A co umarła jakaś ważna osoba?! – Może chodzi o premiera, prezydenta albo Hansa Klosa? Strzelałem na oślep.
– Prawie trafiłeś! Faktycznie umarła, lecz nie z własnej woli.
– W takim razie zamordowano kogoś ważnego, albo miał miejsce zamach, albo…? Szefie, niech pan w końcu powie, co takiego się wydarzyło?!
– W Anglii zamordowano królową! – wyrzucił z siebie.
– Jaką królową? – zapytałem głupio.
– Jak to jaką? –Viktorię!
 – Przecież wiem, kto zasiada na brytyjskim tronie! Tak mi się wyrwało…                  
– Chciałeś powiedzieć, zasiadał – poprawił mnie szef.
– Ale, jak to się stało? …Gdzie była ochrona?
– Nie było żadnej ochrony. Królową wykończono w majestacie prawa. Mylisz się, sądząc, że był to atak szaleńca. Powiem wprost, była już stara i dlatego musiała odejść. A że nie było Jej spieszno umierać, to musiano Jej pomóc.
 – Jak to musiano pomóc?!  …Nic z tego nie rozumiem?
 – Zwyczajnie. Skończyła 60 lat i poszła pod gilotynę.
 – Wiem o tym, że skończyła 60 lat! Tylko nadal nie potrafię tego pojąć, dlaczego zaprowadziło ją to na szafot?
– Bo tak stanowi tamtejsze prawo. Gdy obywatel skończy 60 lat  rugowany jest z tego świata. Jak podawali w telewizji, brytyjski parlament, przyjął je całkiem niedawno.
– Swoją drogą, ci Brytyjczycy, to wyjątkowo demokratyczny naród – przyszło mi na myśl. Nawet królowie, nie stoją tam, ponad prawem. Nie rozumiałem tylko jednego, więc spytałem szefa:
– Sądziłem, że posyłanie starych ludzi na tamten świat, to wyłącznie nasza specjalność.
– Tak było! …Jak widać świat poszedł w nasze ślady...

wtorek, 11 listopada 2014

Czas przemijania, czas świętowania.

Miesiąc listopad jest szczególnym miesiącem w naszym kalendarzu i to począwszy od pierwszego dnia, który karze zastanowić się nam nad sensem przemijania, aż po dzień 11, który z kolei jest doskonałą okazją do przeżywania radości i zabawy z odzyskanej po 123 latach niebytu  niepodległości przez nasz piękny kraj. Natomiast jak już miesiąc został prawie przepołowiony to już niedaleko do świąt Bożego Narodzenia. I tak wszystko się kręci i przemija, oby tylko w zdrowiu i szczęściu. Niestety z tym bywa różnie i dlatego trzeba cenić każdy dzień, jakby miał być on ostatnim dniem w życiu. Całkiem niedawno żegnaliśmy wspaniałą rodzinę dziennikarzy z małym, uroczym dzieckiem, którzy zakończyli ziemskie bytowanie w swoim domu, we własnym łóżku. Szkoda, ogromny żal po stracie tak wartościowych, młodych ludzi, no cóż, ale śmierć nie wybiera dni, ale przychodzi znienacka. Dlatego tym bardziej trzeba doceniać dni, które są nam dane do przeżycia i nie bać się podejmowania nowych wyzwań, gdyż i tak śmierć bez tego znajdzie do nas drogę. 
Ja właśnie takie wyzwanie podjęłam i popełniłam wspólnie z mężem książkę, najprawdziwszą książkę, która zdążyłam już pokochać jak własne dziecko. Jej tytuł to Nie będę płakać, a którą można określić, jako thriller społeczny.  Nie zdradzając fabuły wspomnę tylko, że trzyma w napięciu od pierwszej strony, aż do samego końca, zapewniając jednocześnie spora dawkę humoru, namiętności oraz wartościowych  przemyśleń. A przekona się o tym każdy, kto w jesienne długie wieczory pochyli się nad nią i odda lekturze.

                                                                       
 
rEkLaMa TwOjEgO bLoGa