Żal, wielki żal, że stara aktorska gwardia odchodzi na zawsze, by już gdzie indziej odgrywać swoje największe role. Nam natomiast pozostaną wspaniałe wspomnienia i możliwość przeżywania na nowo tych chwil wzruszenia i radości, które dostarczali nam za swojego twórczego życia. Niewątpliwie Stanisław Mikulski vel Hans Kloss tych pięknych chwil dostarczyli swoim widzom i wielbicielom bardzo wiele. Ja osobiście chociaż odcinki Stawki większej niż życie znam na pamięć to ilekroć jest ona powtarzana w telewizji to i tak oglądam ją ponownie.
I nie będę oryginalna w swych osądach twierdząc, że nikt przed Stanisławem Mikulskim i zapewne po nim nie prezentował się w mundurze niemieckim tak wspaniale. Trzeba przyznać, że również z wiekiem Pan Stanisław nie stracił osobistego uroku. Ja miałam przyjemność spotkać Pana Stanisława Mikulskiego kilka lat temu na planie filmu Złotopolscy i wywarł wówczas na mnie bardzo pozytywne wrażenie swoją energią i radosnym usposobieniem. Tak się złożyło, że w swojej książce pt Nie będę płakać wspominam postać Hansa Klossa i stosowny fragment zamieszczam poniżej, który notabene okazał się rzeczywistością.
Koniec, końców, ale
jeść też trzeba Z uwagi na późną porę ograniczyłem się jedynie do dwóch jajek
na miękko i szklanki herbaty.
Już miałem zabrać się do jedzenia, gdy nagle zadzwonił
telefon. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła północ. Kogo aniołowie niosą o tej
porze – pomyślałem, przyjmując połączenie.
Po drugiej stronie usłyszałem głos swojego szefa. Byłem
mocno zaskoczony, zwłaszcza że szef, nie miał zwyczaju dzwonić do swoich współpracowników,
po godzinach pracy. Zatem musiało wydarzyć się coś wyjątkowego. Tym bardziej
byłem podekscytowany tym telefonem. Może usłyszę o awansie na wspólnika, albo
przynajmniej o podwyżce? Jedno i drugie byłoby godne pożądania. A może w
przypływie dobrego humoru, szef, zaproponuje mi obie te rzeczy naraz? Byłby to
idealny prezent na moje imieniny.
Niestety, jak tylko go usłyszałem, wiedziałem od razu, że
musiało wydarzyć się coś strasznego i nici z awansu. Jego niski, nieco chrapliwy
głos, stał się ostry jak brzytwa i bez słowa wstępu zapytał mnie:
– Czy oglądałeś Wiadomości?
– Nie, nie oglądałem! – A co umarła jakaś ważna osoba?! –
Może chodzi o premiera, prezydenta albo Hansa Klosa? Strzelałem na oślep.
– Prawie trafiłeś! Faktycznie umarła, lecz nie z własnej
woli.
– W takim razie zamordowano kogoś ważnego, albo miał miejsce
zamach, albo…? Szefie, niech pan w końcu powie, co takiego się wydarzyło?!
– W Anglii zamordowano królową! – wyrzucił z siebie.
– Jaką królową? – zapytałem głupio.
– Jak to jaką? –Viktorię!
– Przecież wiem, kto
zasiada na brytyjskim tronie! Tak mi się wyrwało…
– Chciałeś powiedzieć, zasiadał – poprawił mnie szef.
– Ale, jak to się stało? …Gdzie była ochrona?
– Nie było żadnej ochrony. Królową wykończono w majestacie
prawa. Mylisz się, sądząc, że był to atak szaleńca. Powiem wprost, była już
stara i dlatego musiała odejść. A że nie było Jej spieszno umierać, to musiano
Jej pomóc.
– Jak to musiano pomóc?!
…Nic z tego nie rozumiem?
– Zwyczajnie. Skończyła
60 lat i poszła pod gilotynę.
– Wiem o tym, że
skończyła 60 lat! Tylko nadal nie potrafię tego pojąć, dlaczego zaprowadziło ją
to na szafot?
– Bo tak stanowi tamtejsze prawo. Gdy obywatel skończy 60
lat rugowany jest z tego świata. Jak podawali
w telewizji, brytyjski parlament, przyjął je całkiem niedawno.
– Swoją drogą, ci Brytyjczycy, to wyjątkowo demokratyczny
naród – przyszło mi na myśl. Nawet królowie, nie stoją tam, ponad prawem. Nie
rozumiałem tylko jednego, więc spytałem szefa:
– Sądziłem, że posyłanie starych ludzi na tamten świat, to
wyłącznie nasza specjalność.
– Tak było! …Jak widać świat poszedł w nasze ślady...